Rozdział 5

Poranek i pół dnia minęły jak każdy inny.
Śniadanie i do pracy.
Miałem kończyć dzisiaj dopiero po 15:00. Potem musiałem iść na spotkanie gangu. Zastanawiało mnie, co Filip powie na moją wczorajszą nieobecność. Od wczorajszej rozmowy z kumplem zacząłem myśleć o nim bardziej poważnie i nawet trochę szanować.
Kończyłem kolejny zamówiony projekt, gdy do studia wpadł Natan. Nie patrzyłem nawet kto wchodzi. Tylko on w tak bezczelny sposób wparowuje 'za kulisy', czyli do naszego składziku.
- Co żeś chciał?- zapytałem nie odrywając głowy znad kartki papieru, by nie popełnić błędu.
- Co?! TY się mnie jeszcze krasnalu pytasz?! Gdybyś łaskawie poderwał ten zasrany łeb znad tych szkiców już byś wiedział!-wydarł się. Poczułem zapach tytoniu. A Natan nie pali... Momentalnie spojrzałem na jego wkurzoną wysokość i uśmiechnąłem się szeroko. Faktycznie palił... i to mi nie pasowało, bo ludzie zazwyczaj zapalą by się uspokoić.
- W końcu podpadłeś nie temu co trzeba?- zaśmiałem się pod nosem. Przez cały jego policzek i połowę nosa przechodziła długa, wąska sznyta. Dzieciak w końcu dostał po dupie... a nawet gorzej, bo po ryjcu. Zostanie pamiątka na przyszłość. Ale wątpię, by złagodniał. Jest zbyt uparty.
- Pojebało cie?! Nic w tym śmiesznego i nikomu szmato nie podpadłem! Do cholery czemu cię wczoraj nie było co?! No czemu?- chłopak wpadał powoli w furię i szarpnął mnie za bluzkę na ramieniu podnosząc z krzesła. Automatycznie odbezpieczyłem nóż.
- Natan spokój mi! Nie będziesz się w studio awanturował!-warknąłem i siłą wyciągnąłem go tylnym wejściem na małe podwórko niedaleko magazynów.

 Igła na szczęście wyszedł na chwilę.
Nie będę musiał mu się tłumaczyć z tego całego przedstawienia.
Nawet nie wiem o co chodzi.

- No. Słucham o co chodzi?-zapytałem patrząc uważnie na niego. Trochę ciśnienie mu zeszło, ale kręcił się i nie mógł ustać spokojnie.
- Odpowiedz. Czemu cię do kurwy nędzy nie było na spotkaniu co?!- wydarł się patrząc na mnie. Skrzywiłem się.
Zaczynał mnie denerwować.
Nóż nadal miałem odbezpieczony i przytrzymywałem w rękawie tylko palcem.
- Bo zapomniałem. Miałem trochę przesyłek na Pradze- mruknąłem na odczepne.- To teraz ja. Co ci się stało?- skinąłem na jego ranę.
- No! Gdybyś szmato był, to byś wiedział.-patrzył na mnie wściekle.
Nie wytrzymałem. Co jak co, ale obrażać mnie nie wolno. Warknąłem i przygwoździłem go do ściany poniesiony przez emocje. Wysunąłem ostrze pokazując mu je przed oczami.
- Pilnuj języka, bo możesz go stracić-warknąłem. Natan nic nie odpowiadał tylko patrzył mi głęboko w oczy wkurwiony.
Mierzyliśmy się tak chwilę wzrokiem, aż w końcu go puściłem, gdy atmosfera trochę opadła.
- Sory- powiedziałem chowając nóż.- Mów co się stało- wyciągnąłem szluga z zapalniczką i odpaliłem na uspokojenie.
- Twój szefunio- wariat zapomniał o porannej misce melisy- usłyszałem. Nie patrzyłem na niego, tylko na swoje trampki. Od dłuższego czasu już domyślałem się o co może chodzić. No... nie pomyliłem się.
- Pobił cię?- w pół zapytałem w pół stwierdziłem.
- Mnie?! Wszystkim się oberwało... Tylko mi po mordzie akurat.- warknął.- Jebnięty stwierdził, że będzie nas lał batem za 'nieposłuszeństwo'- ostatnie słowo wręcz wypluł z siebie.- W co ty mnie wpakowałeś co?!- znowu w nim zawrzało.
Przeczesałem włosy i zagwizdałem cicho z niedowierzaniem. Zerknąłem na Smerfa kątem oka. Zaciągnąłem się mocno.
- To czemu nie odejdziesz?
Natan spojrzał na mnie lekceważąco. Czyli coś ukrywa.
- Mam swoje powody... To nie dotyczy takich krasnali jak ty- wyszczerzył się w ten wkurwiający sposób i położył mi dłoń na czubku głowy.
Warknąłem.
- ŁAPY-PRECZ!- spojrzałem na niego gniewnie i odsunąłem się spod jego dotyku. Nie ufałem mu. Było w nim coś, czego należało się bać.
Z wierzchu potulny i towarzyski chłopaczek. Pogodny i wiecznie uśmiechnięty.
Nie naganna figura, cera i po prostu idealny wygląd.
Nawet na początku mi z wyglądu się spodobał. I na tym koniec.
Teraz wolałem mu nie ufać. Czułem się bezpieczniej w ten sposób.

Niebieskowłose-wkurwiające zaśmiało się i odsunęło dłoń. Sekundę później jego twarz przybrała całkowicie inny wyraz. Poważny.
Wręcz grobowy.
- Pogadaj z tym popierdoleńcem albo z jego pupilkiem. Do niego chyba więcej dotrze.- powiedział poważnie.
Pupilkiem?
O kim mówił?
Czerwonym Kapturku czy emo pedale?
- Pupilkiem?
- Emos- odpowiedział krótko i wszedł do studia. Poszedł sobie.
Siedziałem jeszcze chwilę obserwując niebo, by to wszystko przemyśleć.
Łasic jest szalony. Ale czy na prawdę ma coś z głową? W sumie jego zachowanie podpasowało mi pod kompleks Boga... Osoba ta uważa się za kogoś najlepszego, kto samodzielnie może wymierzać kary i wyroki na podwładnych.
Zaczynam się bać.
Zapomniałem zapytać Natana o jego przeszłość. Koniecznie muszę się dowiedzieć, czy ktoś jeszcze z gangu może być zagrożony na policji.
Siedziałem tak dopóki nie przeszkodził mi Igła, który wyjrzał zza drzwi.
- Znowu nie mam pytać ta?- mruknął patrząc na mnie z irytacją wymalowaną na twarzy.
Skinąłem tylko głową na potwierdzenie.
Często zdarzało się, że Igła był świadkiem moich działań 'przedsiębiorczych' lub kłótni. Chłopak bardzo dobrze wiem czym się najmuję, ale dla naszego wzajemnego dobra nie mieszam go w to.
A.eo gangu nie mógł się dowiedzieć pod żadnym pozorem.
Nie teraz.
Igła wyszedł i zapalił opierając się o drzwi, które uprzednio zamknął.
- Jeżeli dalej tak to będzie wyglądać będę musiał cię wywalić. Już raz wpadł tu twój 'niezadowolony klient' i zrobił awanturę, akurat gdy cię nie było. Poza tym często cię nie ma, bo ktoś po ciebie dzwoni, lub musisz wyjść się przewietrzyć. Wiem, że zarabiasz, co zarobisz, no ale klienci wyrabiają zdanie o naszym salonie i nie...
- Wiem.- przerwałem mu szorstko i wstałem.
Już od dłuższego czasu utrzymywał się taki stan rzeczy, że ja musiałem biec na ważne przesyłki zostawiając chłopaka samego.
Tak... to nie fair.
- Nie musisz nic mi tłumaczyć, bo sam wiem jak to wygląda. Zależy mi na tej pracy, sam dobrze o tym wiesz...
- Nie tłumacz się.- tym razem to on mi przerwał.- Idź teraz i załatw co masz załatwić, by mi już ten furiat tu nie latał.
Uniosłem słabo kąciki ust i otrzepałem tyłek z piasku.
To wyjście nie było takim złym pomysłem. Muszę pogadać z Filipem sam na sam.
Bez słowa wyszedłem ze studia w podłym nastroju.
~
Nie wiem gdzie mogę go znaleźć. Od pół godziny chodzę po miejscach gdzie mogłem spotkać tego piromana i nic. Nawet na kamieniołomach go nie było.
13:43
Chujnia coś dzisiaj.
Zajrzę jeszcze raz na kamieniołomy i tam już zostanę.
Po jakimś czasie siedziałem już pod drzewem na miejscu.
Sam.
No cóż. Kiedyś musi przyjść.

Siedziałem tak bezczynnie do czasu aż usłyszałem jakiś cichy wybuch w starym budynku obok.
Ciekawe.
Otrzepałem się z ziemi i wszedłem na klatkę schodową. Stara, zaniedbana i ozdobiona licznym grafitti nie tylko na ścianach.
Czemu ja zawsze trafiam w tak pechowe miejsca i sytuacje.
Jakbym nie mógł raz znaleźć się na dłużej w porządnym miejscu.
Westchnąłem.
Ewidentnie przyciągam problemy.

Na pierwszym piętrze... Nie było żadnych pokoi ani ścian. Tylko wejście na schody i pusty plac, który prezentował się równie imponująco co parter.
Przy oknie wychodzącym na kamieniołomy zauważyłem jakąś postać.
Czarna bluza z założonym kapturem zakrywała jego twarz prawie do połowy. Nos i usta zasłaniała bandana. Mężczyzna grzebał przy jakimś urządzeniu. Nie widziałem stąd dokładnie.
Siedziałem, a właściwie kucałem na schodach wystawiając tylko czubek głowy a w dodatku siedział tyłem pod kątem 45 stopni... W końcu wstał, przy czym ja schowałem na moment głowę.
Wysoki.
- Wyjdź albo wysadzę ci łeb- mruknął. Głos rozpoznałem od razu.
Wstałem i podszedłem kilka kroków tak by nie zbliżać się do urządzenia, czy co to było. Teraz rozpoznałem, że to rodzaj ładunku wybuchowego. - I po cholerę żeś się skradał śmieciu?- nie patrzył na mnie tylko za okno.- Nie było cię wczoraj.
- Brawo dedukcji... Jak do tego doszedłeś co?- skrzywiłem się.
Filip odwrócił się w moją stronę i poszedł kilka kroków. Uśmiechnąłem się tylko do mnie szyderczo i chwilę potem usłyszałem świst powietrza a na skórze poczułem okropnie przeszywający ból. Złapałem się na nogę krzywiąc się i spojrzałem na Filipa. W dłoni trzymał bat i patrzył mi w oczy z pogardą. Wyprostowałem się i odbezpieczyłem nóż.
- Co to miało być?!- wrzasnąłem.
I znowu dostałem batem. Tym razem w ramię.
Syknąłem tylko i odsunąłem instynktownie ramię.
Byłem przygotowany na kolejne uderzenia, więc to nie robiło już takiego wrażenia.
- Łasica!-znowu się wydarłem.
I dostałem trzecie uderzenie.
Tak do niczego nie dojdę... Z niechęcią na niego spojrzałem i odetchnąłem.
Cel uświęca środki.
- Możemy pogadać?- zapytałem starając się, by mój głoś brzmiał spokojnie i stanowczo zarazem.
- O co chodzi?- odpowiedział twardo.
- Wytłumaczysz mi ten bat? I czemu wczoraj się kłóciliście?
- Muszę was nauczyć szacunku- odpowiedział tylko i wrócił do swojej zabaweczki ignorując mnie.
Nie wyciągnę nic z niego... Z ramienia ciekła mi krew.
Ale wiedziałem tyle, że nie dam się żadnemu psycholowi podporządkować.
- Odchodzę.- oznajmiłem i wywaliłem na podłogę  nieśmiertelnik. Spodziewałem się wybuchu z jego strony, a usłyszałem tylko 'sam sobie zaszkodzisz'.
Spojrzałem w jego stronę zdziwiony.
- Słucham?
- Wiem o tobie wszystko. W każdej chwili mogę wynająć kogoś by złożył na ciebie zeznania. Widzi ci się pobyt w pierdlu? Właśnie- nie czekał na moją odpowiedź.- Więc zakładaj grzecznie nieśmiertelnik i o 16:00 na zbiórce robalu- warknął nie odrywając wzroku od kabli w pilociku.
Zmiąłem w ustach jakieś przekleństwo, ale wróciłem się po ten wisiorek. Zabrałem go i wyszedłem.
Przynajmniej byłem pewien, że Filip na każdego ma haka.
Inaczej Natan by zrezygnował.
Do pracy nie ma sensu wracać...
Poszlajam się po mieście i na zbiórkę...
~~~
Zaczęły się wakacje, także wszystkim życzę dobrze spędzonego czasu i miłych wspomnień. 
Końcówka pisana po 0:00 także rozumiecie... 

Rozdział 4

Szedłem ulicami Londynu rozglądając się zaciekawiony w około.
Padał deszcz, a ubrania, jak i włosy lepiły mi się do ciała dając przyjemne uczucie chłodu. W ustach standardowo miałem fajkę.
Moje kroki odbijały się echem w pustej, zalanej uliczce.
Odetchnąłem i zamknąłem oczy. Gdy je otworzyłem ktoś przede mną stał.
Kapelusz z rondlem zasłaniającym twarz i długi, prawie do kolan płaszcz.
W ręku nóż.
Zamarłem.
Chciałem uciekać.
Nogi przywarły do jednej z kałuż. Spojrzałem w dół. Nie mam stóp?
Głęboka kałuża. Tyle.
Jeszcze raz spojrzałem na mężczyznę zbliżał się tu.
Kuba Rozpruwacz.
Szarpnąłem się w geście rozpaczy. Musze uciekać. Muszę coś zrobić!
Jeszcze jedno spojrzenie.
Dzieliło nas półtora metra, a mój oprawca nie zwalniał kroku.
On się poruszał? Nie. On po prostu pojawiał się co chwilę o kilka kroków bliżej mnie.
Żadnego ruchu.
Szybko wyjąłem zza paska nóż.
Był.
Uśmiechnąłem się i rzuciłem w niego.
Chybiłem.
Chybiłem?
Jak? Ja zawsze trafiam. A teraz spudłowałem o pół metra.
Jego cień padał pod moje nogi. Teraz widziałem tylko połowę łydek.
Tonę?
Świetnie. Nie dość, że z wyrwanymi flakami, to jeszcze kałuża wszystko zamaskuje. Pochłonie moje zwłoki, krew, wnętrzności.
Za daleko, by go uderzyć. Musze czekać. Ale... nie mogę!
On mnie zabije. Już to czuję. Już umarłem.
Nie da mi zdechnąć spokojnie. Będzie mnie męczył, torturował.
Tylko kolana.
























~
JEZU! Po raz pierwszy cieszę się z tego budzika.
Nigdy więcej takich filmów przed snem.
Siedziałem na łóżku oddychając głęboko i patrząc z uśmiechem ulgi na telefon, który dalej dzwonił.
Dzisiaj ci daruję, że mnie budzisz.
Wyłączyłem alarm.
7:00
O 9:00 w pracy. Nie potrzebuję tyle czasu. Lubię się najzwyczajniej w świecie poopierdalać.
Łazienka, śniadanie, dzisiaj wyjątkowo cola zamiast kawy i na kanapę.
Do 8:30 tak siedziałem i nic nie robiłem, aż w końcu zwlekłem się z kanapy do przedpokoju. Ubrałem buty.
Autobus i po 10 minutach wchodziłem do studia tatuażu.
Zaraz naprzeciwko drzwi wejściowych stał hebanowy kontuar z wyrytymi w drewnie wzorami tatuaży. Z lewej strony był wieszak oraz czerwona skórzana kanapa i szklany stolik. Resztę ścian zajmowały blaty wraz z półkami, na których poustawiane były tusze tworzące tęczę barw oraz szablony i maszynki do tatuowania. Żółte ściany pokrywały malunki wzorów tatuaży oraz liczne szkice zawieszone w antyramach.
Na środku stał fotel do tatoo. Igła akurat kogoś dziarał.


















Przywitałem się grzecznie i poszedłem na zaplecze. Mała klitka z czajnikiem, lodówką podróżną. W rogu stał niski stolik do kawy, który już dawno powinien wylądować na śmietniku. Leżały przy nim dwa fotele-worki. Mój był oczywiście naznaczony plamami od kawy i przypalony petami. Igły za to miejscami podarty <do tej pory nie wiem od czego> i podpalany przez niedopałki skrętów marihuany.
Ogólnie w całym studio panuje luźna, miła atmosfera.

Zrobiłem sobie kawę i wyszedłem z kubkiem do studia. Sprawdziłem w masywnym notesie, czy ktoś jest ze mną umówiony.
2 osoby.
10:00 i 11:30
Dobra.
Usiadłem na blacie i napiłem się kawy. Mężczyzna, którego tatuował Igła właśnie wychodził.
- Jak życie?- uśmiechnąłem się półgębkiem.
- Po staremu- przetarł zmęczone oczy, a ja powstrzymałem wredny uśmiech. Dziewczyna nie dała mu się wyspać.- A u ciebie?
- Dobrze wiesz, co u mnie. A jak nocka?- uśmiechnąłem się zadziornie. Nie mogłem odpuścić podręczenia go. Spojrzał na mnie spode łba i machnął ręką.
- Idę na zaplecze- prychnął. Wyciągnąłem szluga i zapaliłem z uśmiechem. Przygotowałem mu kawę i działkę, by wychillował. Potem podziękuje.

~~

Praca minęła w miarę dobrej atmosferze. Jak Igła tylko zajarał od razu wrócił mu dobry humor. Zrobiłem co miałem i wyrwałem się wcześniej. Zaliczyłem obiad w Mc. W połowie drogi do domu rozdzwonił się mój telefon.
Odebrałem.
- No stary dobrze, że żyjesz!- usłyszałem na dzień dobry. Zmarszczyłem brwi...
O co temu debilowi chodzi?
- Też się cieszę... Co brałeś?- zapytałem całkiem poważnie.
- Ej ty mnie nie obrażaj. Słyszałem, że poznałeś tego Łasica... I chciałem się upewnić, że jeszcze cię nie podpalił. I czy masz wszystkie włosy?- jego donośmy głos mocno irytował. Ściszyłem głośność w telefonie. Teraz mogłem normalnie rozmawiać.
- Durniu do reszty ci zielsko padło na mózg? Włosy mam i jak słyszysz żyje. I o co ci chodziło z 'tego Łasica'?- zapytałem zdezorientowany. Fioletowo włosy był dla mnie zwykłym piromanem, jakich coraz więcej na ulicach, który potrzebuje osłony przed policją. Obstawy.
- Co ty wiadomości nie oglądasz?!- wydarł się. Umilkłem, co było dla niego wystarczającą odpowiedzią.- Dobra to zaczniesz. Łasica to piroman ścigany przez Organizacje Terrorystyczne. Podejrzany o największe wybuchy i podpalenia w ostatnich kilku miesiącach. Nie do schwytania, nieobliczalny przestępca stanowiący zagrożenie dla naszego zdrowia i życia. Jeżeli posiadasz jakiekolwiek informacje proszę niezwłocznie zgłosić się na policję- zacytowała pewnie z jakiejś gazety.
Zaśmiałem się.
- No ładnie.
- Nie wpakujesz go nie?
Jezu otaczam się debilami... chwilę nic nie mówiłem.
- Ta aha... Mnie geniuszu też szukają. Fajnie sobie to zorganizował... Załatwił takich, którzy nie mogą go zgłosić. Dobra dzięki stary.- mruknąłem i rozłączyłem się.
Do tej pory cały ten 'gang' traktowałem jak zwykłą zabawę. Dałem wciągnąć się w bandę terrorystyczną?
 Ja pierdole...
Oby mnie ta ciota nie wciągnęła w większe zamachy, czy chuj wie, co mu się w tej chorej główce roi.
Wybrałem numer do Natana.
Nie odbierał.
Westchnąłem. Do pozostałych numerów nie mam.
Nie chce mi się jeszcze iść do domu. Poszedłem na północną Pragę. Ulubione miejsce  ćpunów i tym samym dilerów. Między innymi mnie. I innych typów z ciemnej gwiazdy.
Miły zakątek.
Zawsze wita z otwartymi rękoma.

















Ale już raczej nie wypuszcza.
Skierowałem się na swoją ulubioną ulicę. Co drugi przechodzień lub bezdomny był ćpunem. Tym tu można było wcisnąć nawet mąkę z sodą oczyszczoną i trutką na szczury i żądać jak za działkę dobrego towaru.

Nie.
Ja tak nie robię.
Jak już muszą ćpać, to niech mają coś porządnego.

Załatwiłem kilkanaście gram różnych proszków i poszedłem sprzedawać.
Te śmiecie, jak tylko wyczuły prochy rzuciły się na mnie jak hieny na mięso. Wyciągnąłem pistolet zza paska i wycelowałem. W końcu miałem czym oddychać. Tego, kogo było stać dostał co chciał.
Resztę zbyłem.

Zrobiłem jeszcze jedną rundkę po towar i poszedłem na inną ulicę.

Przechodziłem obok jednego z barów, a właściwie klubów, do których często kiedyś zaglądałem. Jakiś pijaczyna akurat stamtąd wychodził. Postawny, dobrze zadbany jak na warunki tu panujące mężczyzna z kilku dniowym zarostem. Zatoczył się lekko i spojrzał na mnie z uśmiechem. Zignorowałem go.
- Hej brunetko!- wrzasnął za mną rozbawiony. Zmiąłem w ustach jakieś przekleństwo i poszedłem dalej.
Nie wkurwiaj mnie szmato, bo skończysz nakarmiony ołowiem.
- No co jest? Ogłuchłeś?! Wracaj do mnie i mi obciągnij szmato!- zamarłem i odwróciłem się powoli. Mężczyzna podpierał się dłonią o ścianę budynku.
Nie groźny pijak.
Zignorowałem go i poszedłem dalej.

Odechciało mi się szlajania tu.
Przez resztę drogi wypaliłem paczkę szlugów i zahaczyłem o pobliski kiosk. Uzupełniłem zapasy na następne kilka dni.
3 paczki.
Wiem. Dużo palę. Zacząłem dla spróbowania jak byłem nastolatkiem i jakoś zostało. Dziwne, że nawet specjalnie się nie uzależniłem. Jasne, że jak jestem zestresowany lepiej myślę po fajce, ale bez tego by się obyło.
Chyba.
Po prostu lubię ich smak. Tylko mentoli nie cierpię.
Co za debil taki szajs wymyślił?
Albo o smaku czekolady, czy wiśni... Ja pierdole. Fajki się kurwa pali dla tytoniu, a nie dla '''wiśniowego'''' smaku, który nawet nie leżał obok czegokolwiek, co przypomina wiśnie. O czekoladzie nie wspomnę.
Jezu o czym ja myślę...
 Ej dobra... STOP!
Za mało snu Szymek. Za mało.
~
W domu wziąłem kilka razy prysznic czując na sobie odór tego wyjca.
Usiadłem na moment przed tv i przejrzałem wszystkie programy informacyjne. W jednym faktycznie wspominali o Łasicy.
Ostrzegali przez 'niebezpiecznym terrorystą zagrażającym spokojowi społecznemu' czy jakoś tak. Czyli nic ostatnio nie wysadzał.
Zacząłem zastanawiać się w co tak właściwie się wpakowałem.
Tuż przed snem przypomniałem sobie o spotkaniu z gangiem, na którym mnie nie było.
Oberwie mi się?
~~~
Sory bardzo wszystkich za przerwę, ale jakoś dopiero teraz mi się zebrało na pisanie x.x