-Tak?- mruknąłem zachrypniętym jeszcze od snu głosem z twarzą w poduszce.
- Szymon! Dzieciaku zbieramy się do Mc! <Mcdonald's>- usłyszałem po drugiej stronie głos znajomego. Skrzywiłem się na jego darcie mordy.
- Po pierwsze: nie drzyj japy platfusie. A co do Mc to daj mi 20 minut.- podniosłem się do siadu i przeciągnąłem mrucząc cicho. Wziąłem Marka na głośnomówiący i położyłem telefon na poduszkę.
- O. Widzę, że obudziłem- wyczułem w jego głosie rozbawienie.- Ubieraj się i czekamy przy Ostrobramskiej księżniczko- zaśmiał się i rozłączył zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Wywróciłem oczami i włączyłem na telefonie muzykę.
Tak...
Rano bez muzyki i kawy się nie obudzę.
Poszedłem do łazienki po drodze zagarniając ubrania i szczotkę do włosów. W 15 minut byłem gotowy. Stanąłem przed lustrem.
Ubrania oczywiście mam za duże, ale ciężko znaleźć coś na 167 cm wzrostu nie?
Cóż...przyzwyczaiłem się.
Ubrałem w przedpokoju buty, zagarnąłem swoją torbę i wyszedłem.
Złapałem autobus i w 7 minut byłem na miejscu. Dopiero teraz spojrzałem na zegarek w telefonie.
12:24
Aż tak długo spałem?
Westchnąłem i wszedłem do Mcdonald'a. Od razu znalazłem najgłośniejszy stolik idiotów. Poszedłem do kasy i zamówiłem chickenbox, kawę i colę. Napiłem się ciepłego napoju i poszedłem do chłopaków. Przy stoliku siedziało 5 chłopaków około 20 roku życia. Ja mam 22. Przywitali mnie głośno, a ja rozglądałem się za miejscem do siedzenia.
- Marek suń swoje grube dupsko, bo nie mam gdzie sadzić swojego- powiedziałem do chłopaka siedzącego na rogu. Towarzystwo wybuchło śmiechem.
- Szymon kurdupelku tobie spokojnie starczy tamto krzesełko- skinął głową na kącik dla dzieci, gdzie stało krzesełko do karmienia niemowląt.
Kolejna salwa śmiechu.
Zmarszczyłem brwi.
- O ile dobrze kojarzę, to ty tu najmłodszy jesteś. Nie po dobroci, to po złości pójdziemy- odstawiłem tacę z jedzeniem na stolik i szarpnąłem z całej siły Marka na ziemię szybko zajmując jego miejsce z szerokim uśmiechem. Chłopak spojrzał na mnie wściekły, a ja wybuchłem śmiechem.- No już się tak nie denerwuj piesku. Jedz- wepchnąłem mu nugetsa do ust. Brunet wzruszył ramionami i usiadł po turecku na podłodze z uśmiechem. Reszta patrzyła na nas roześmiana- No! To co tam u was?- zaśmiałem się i zacząłem pić kawę.
~~~
Tak minęło mi z grubsza 8 godzin? No teraz jest już w pół do dwudziestej pierwszej. Półtora godziny w Mc, reszta na szlajaniu się po stolicy. Wracałem powoli do domu, aż nie wyhaczyłem kątem oka przystanku autobusowego. Skierowałem się w tamtą stronę trochę przyspieszając, bo akurat podjechał autobus. Wsiadłem do środka nie kłopocząc się z biletem i usiadłem na końcu przy oknie. Założyłem słuchawki na uszy i położyłem swoją torbę obok. Westchnąłem i wpatrywałem się w zmieniające się widoki za oknem.
Nawet nie zauważyłem, że ktoś się do mnie po chwili dosiadł. Zlałem gościa, chociaż wzbudzał nieprzyjemne uczucie.
Nie pierwszy raz coś takiego czuję. Wiem co to znaczy.
Kłopoty.
Ale nawet jeśli to co? Bić się umiem, a to jest miejsce publiczne, więc strzelać nie będzie. Spojrzałem na jego odbicie w oknie. Widziałem tylko część profilu. Miał kaptur na głowie i fioletowe włosy. O wiele ode mnie wyższe gówno... Tyle mogę powiedzieć.
Zauważyłem swój przystanek. Wstałem, zabrałem torbę i wyszedłem z autobusu.
Dziwne.
Myślałem, że typ pójdzie za mną, a on dalej tam siedział. Odwróciłem się i spojrzałem na niego. Wymieniliśmy krótkie, przypadkowe spojrzenie, kiedy autobus odjeżdżał.
Aż mnie coś wzdrygło. Brr... Jego oczy...wręcz zionęły nienawiścią i chęcią mordu. Po chwili uśmiechnąłem się do siebie zadziornie. Lubię ryzyko. Szkoda, że nie zagadałem do niego. Ruszyłem do mieszkania.
~~~
Zdjąłem buty i od razu poszedłem do kuchni. Nastawiłem sobie wodę w czajniku elektrycznym. Usiadłem na blacie i zacząłem grzebać w torbie w poszukiwaniu ukochanych czerwonych Marlboro. Coś dziwnie zabrzęczało. Zaciekawiony wymacałem to razem z paczką szlugów i wyjąłem. Zapaliłem szybko patrząc na małą karteczkę złożoną w kwadracik leżącą na moim udzie.
Pierwsza myśl:
Prochy.
Ale...brzęczące?
Nie... Co ja pierdole.
Wziąłem karteczkę w palce i rozpakowałem. Ze środka wypadł nieśmiertelnik. Złapałem go szybko w dłoń i przyjrzałem się grawerowi.
'Podążaj za Łasicą'
Co?
Coooo?
Coooooo kurwa?
Komuś się na żarty zebrało chyba. Spojrzałem na karteczkę. Na wewnętrznej stronie było napisane
'Jutro o 16:00. Kamieniołomy.
Żadnych psów.
~Łasica'
Zaśmiałem się. No nieźle. To ma być groźba? A co mi... Pójdę. Odłożyłem prezencik na blat i nie wstając zrobiłem sobie herbaty. Myślałem, kiedy i kto mógł mi to podrzucić. Przypomniałem sobie gówno z autobusu. Uśmiechnąłem się szerzej.
- Zapowiada się ciekawa zabawa- zaśmiałem się i zeskoczyłem z blatu gasząc peta w zlewie i napiłem się herbaty. Wziąłem snicersa po drodze do łazienki.
Umyłem się, ubrałem bokserki i do łóżka. Ogarnąłem na zalukaj'u jakiś film marnując sobie resztkę dnia.
Cudo *_* jak zdjąłeś buty to czy śmierdziały ? Jeżeli tak to zo zrobiłeś by temu zaprzestać ? Czego użyłeś by nie powalać ludzi smrodem swoich stóp ?
OdpowiedzUsuńSiebie o to zapytaj...
UsuńCiekawy początek. Spokojny ale jednocześnie od razu cos się zaczyna dziać. Lece czytać dalej. :)
OdpowiedzUsuń